sobota, 5 września 2015

No to biegam...


         Zaczęłam biegać. Tak, tak, sama w to jeszcze nie wierzę, bo nigdy nie byłam miłośniczką biegania. Myślałam o tym od dawna ale zawsze miałam szereg wymówek: bo za ciepło, za zimno, dzisiaj jestem zbyt zmęczona, bo bieganie to krew, pot i łzy...
Co mnie skłoniło?
        Przez ostatni rok bardzo się zasiedziałam. Praca biurowa, 8 godzin dziennie za biurkiem, a potem zadek w samochód i znowu siedzę...Zaczął dokuczać mi kręgosłup, to lędźwiowy , to ból między łopatkami, to nie mogę głowy obrócić w prawo. Do tego uczucie ciężkich nóg, wstaję rano już z bólem jakbym w ogóle nie odpoczywała, no i jeszcze problemy trawienne, no tak metabolizm zwolnił, tylko patrzeć przybędzie mi tu i ówdzie. To co, to już  teraz zawsze tak będzie ?  STOP ! Tak dalej być nie może, czas z tym coś zrobić!
Złe samopoczucie to dla mnie wystarczająca motywacja do podjęcia aktywności fizycznej. Biegam od dwóch tygodni. Chociaż biegam to na razie za dużo powiedziane. Ponieważ moje ostatnie doświadczenia z bieganiem sięgają czasów liceum, zaczynam pomału, naprzemiennie trucht i marsz. Co drugi dzień. Tempo truchtu na poziomie konwersacyjnym tzn. żebym była w stanie w trakcie rozmawiać. Na razie mierzę czas nie dystans. I wiecie, po dwóch tygodniach truchtam już dłużej niż maszeruję, uczucie ciężkich nóg zniknęło, poprawia się trawienie i przede wszystkim ogólne samopoczucie. Jest satysfakcja. Co do kręgosłupa wspomaga mnie Pilates i McKenzie( ale o tym innym razem ). Co prawda mój mąż, który biega od dawna mówi, że na początku forma rośnie szybko, potem kiedy zaczyna się walczyć o każdą minutę na danym dystansie to jest dopiero krew, pot i łzy...
Ale spokojnie, do tego jeszcze mi daleko. Póki co delektuję się wzrostem formy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz